W tych smutnych dniach wielkiej tragedi Polacy z armii Napoleona ciagle maja tam swoich potomkow. Ciekawa historia. Artykul z internetu:
Czarni Polacy
Na przełomie XVIII i XIX wieku na Haiti - najbogatszej francuskiej kolonii - wybuchło powstanie czarnych niewolników. Niewolnicy znali przesłanie Wielkiej Rewolucji, która dokonała się w metropolii, i również zapragnęli zostać wolnymi obywatelami. Napoleon Bonaparte miał na tę sprawę inny pogląd. Wysłał na Haiti 6000 Polaków z Legionów Polskich, rozkazując im zapędzić Czarnych z powrotem do pracy. Liberte, Fraternite, Egalite działać miały tylko w Starym Świecie.
Polacy znaleźli się w zupełnie obcym dla siebie środowisku. Dziesiątkowały ich tropikalne choroby, ginęli zabijani przez tubylców. Byli na wojnie, która ich nie dotyczyła, w której nie mieli ochoty walczyć i w której słuszność wątpili. Wpadali w alkoholizm, depresję, popełniali samobójstwa. Uciekali do kraju. Niektórzy zostali piratami na morzu Karaibskim.
Część z nich zaczęła sympatyzować ze sprawą Haitańczyków, którzy zaczęli zdobywać w wojnie wyraźną przewagę. Ich walką kierował wyzwoleniec, "czarny generał", Toussaint L'Ouverture. Polscy legioniści, ci, którzy pozostali przy życiu, masowo przechodzili na stronę L'Ouverture'a. Teraz nie było już wyjścia - zdezerterowali z francuskiej armii. Trzeba było bić się z niedawnymi sojusznikami na śmierć i życie. W ten sposób wielu z nich na zawsze związała się z Haiti. Żenili się z Haitankami, mieli dzieci.
Po wojnie, którą Haitańczycy zwyciężyli, wielu Polaków pozostało przy swych czarnych rodzinach. Żyli w zagubionych w tropikach wioskach, brali udział w ludowych rytuałach voodoo: wrastali w kraj. Ich mundury, a zwłaszcza czaka, przechodziły z pokolenia na pokolenia jako rodowe relikwie. Jedno z głównych wyobrażeń loa (bóstw) voodoo - przedstawiające Erzulie, identyfikowaną z Matką Boską - przypomina do złudzenia częstochowską Czarną Madonnę. Mówi się, że wizerunek ten przywieźli polscy legioniści.
Na początku XX wieku Haiti okupowane było przez wojska USA. Do rozstrzygania sporów lokalnej ludności wyznaczono oficera marines z Pensylwanii - Faustina Wirkusa. Wirkus, syn polskiego górnika, trafił pomiędzy murzyńskie ludy, których języka i obyczajów nie znał i nie rozumiał. Wpadał w czarną depresję - on, administrator, który nie miał zielonego pojęcia o co chodzi administrowanym. Kombinował, jak mógł, żeby wyjść z twarzą z powierzonego mu zadania. Któregoś dnia usłyszał znajome słowa.
- Psiakrew - mówił Murzyn do Murzyna. - Do jasnej cholery.
Kiedy Wirkus ogłosił, że również jest Polakiem, społeczność uznała, że zstąpił między nich zbawiciel.
Potomkowie legionistów; Czarni noszący często polskie nazwiska - obwołali Wirkusa królem. Dziwacznym zbiegiem okoliczności, jeden z poprzednich lokalnych władców również miał na imię Faustin. Uznano to za omen. Wirkus ożenił się z potomkinią dawnych władców, i, jako Faustyn II, rządził swoim ludem. Polak potrafi.
Nie musiał już obawiać się niezrozumienia. Pomagały mu murzyńskie zauszniczki (a prawdopodobnie również kochanki) o nazwiskach brzmiących swojsko - Maria Korzel i Andrea Rybak.
Po kilku latach US Marines upomniało się o swego oficera. Wysłani do wirkusowego królestwa agenci wytłumaczyli Faustynowi II, że w XX wieku nie wypada mieć haremu, że królowanie nie jest do końca zgodne ze wojskowym regulaminem, oraz, że i tak ma szczęście, że nie zostanie rozstrzelany jako dezerter. Wirkus z żalem porzucił swoje władztwo. Powrócił do Stanów, gdzie został agentem ubezpieczeniowym. O swoich przygodach napisał książkę pt. "Biały król Gonave".
Włoski dziennikarz i podróżnik, Riccardo Orizio, w jednym z rozdziałów swej książki pt. "The Lost White Tribes", opisał społeczność potomków haitańskich Polaków. Są to ludzie żyjący w skrajnej często nędzy, w zacofanych wsiach, bez kanalizacji, prądu, wody. Na ścianach ich skleconych z każdej możliwej materii domach wiszą podobno wykonane przez nich samych biało-czerwone flagi.
Nie mówią po polsku. Najwyżej parę słów. Noszą polsko brzmiące nazwiska. Podobno miewają błękitne oczy. Podobno, jeśli się przyjrzeć, można dostrzec słowiańskie rysy w ich twarzach. Kiedy w 1983 roku na Haiti przyjechał Jan Paweł II, uznali to za boży znak i oczekiwali cudownej poprawy swojego losu. Podobno żona urzędującego prezydenta Haiti uważa się za Polkę. Jeden z przedstawicieli haitańskiej Polonii w latach osiemdziesiątych odwiedził kraj, o który dwieście lat wcześniej bili się we francuskich mundurach jego przodkowie. Trudno było to wszystko pojąć. Polacy z włoskiego legionu walczyli o swój kraj przebrani za Francuzów, strzelając do czarnych Haitańczyków.
Jakiś czas temu reportaż z wioski Casales, w której żyją potomkowie Polaków, nadała telewizyjna wersja "Frondy". W 2006 roku reportaż o nich, pod tytułem "Les Polonais", nakręcił Marian Kutiak.
http://forum.wiaralecha.pl/index.php?showtopic=5767