STRZELNO TRZY EPIZODY POWSTAŃCZE
Nadrabiam mój kikudniowy niebyt w Internecie. Poniżej zamieszczam artykuły, które przygotowałem z okazji 90. Rocznicy..., lecz uznano je za nie nadające się do publikacji w jednodniówce układanej przez znawców tematu... ze względu na obszerność materiału. Nie chciałem skracać mych wypocin i wycofałem z publikacji. Dziś publikuję je na stronie WTG "Gniazdo".
Epizod pierwszy
Po 146-ciu latach zniewolenia i panowania na tych ziemiach zaborcy pruskiego, 2 stycznia 1919 r. Strzelno i najbliższe okolice zostały wyzwolone. Wojska powstańcze w szybkim tempie zdobywały kolejne miejscowości i w dniu 2 stycznia 1919 r. dotarły do miasta powiatowego, Strzelna. Walki w mieście okupione zostały śmiercią dwóch powstańców, którzy do tego kujawskiego grodu dotarli, jako żołnierze kompani gnieźnieńsko-wrzesińskiej dowodzonej przez kapitana Pawła Cymsa. Niewiele zachowało się po dzień dzisiejszy informacji o tym wielce patriotycznym zrywie. Niewiele też wiemy o tych dwóch poległych powstańcach.
Szperając w księgach metrykalnych Urzędu Stanu Cywilnego w Strzelnie natrafiłem na dwa akty zgonów. Jeden z nich dotyczy Czesława Plewińskiego, zaś drugi Stanisława Pachowiaka. Skądinąd postaci te znane mi były z „Listy strat Wojska Polskiego" opracowanych przez Wojskowe Biuro Historyczne w 1934 r., jak również z innych opracowań historycznych oraz ze wspomnień byłych powstańców wielkopolskich.
Walki w Strzelnie wybuchły po południu 2 stycznia 1919 r. Udział w niej wzięły dwa plutony, z oddziału gnieźnieńsko-wrzesińskiego Pawła Cymsa, dowodzone przez Mieczysława Słabęckiego. Główny punkt oporu stanowił Vereinhaus, przed którym Niemcy ustawili gniazdo karabinu maszynowego. Karabin ten raził ogniem w trzech kierunkach - wschodnim w stronę Młynów, północnym na długości całej ulicy Szerokiej (Gimnazjalnej), aż po ul. Kościelną i zachodnim omiatając ul. Młyńską, aż po ul. Świętego Ducha.
Wiadomym jest, że obaj powstańcy zostali ciężko ranni w trakcie walk przy ulicy Młyńskiej (obecnie ul. Powstania Wielkopolskiego), na wysokości ówczesnego Kreiskrankenhausu, czyli szpitala powiatowego. Z miejsca tego w roku 1936 pobrano ziemię i w specjalnie przygotowanej urnie przesłano do Krakowa na usypywany wówczas Kopiec Piłsudskiego. Rysując plan sytuacyjny toczących się w tym obrębie walk, należy uwzględnić inne niż obecnie ukształtowanie terenu. Wówczas szpital powiatowy mieścił się w starym skrzydle, obecnie znajduje się w nim oddział dziecięcy. Budynku głównego szpitala w tym czasie jeszcze nie było, został wybudowany dopiero w 1932 r. Jego miejsce zajmowała niezabudowana parcela.
Dokładnego miejsca, w którym padli powstańcy nie udało się ustalić. Czy to była parcela, czy sama ulica, niewiadomo? Zapewne zostali śmiertelnie postrzeleni kulami karabinu maszynowego znajdującego się przy Vereinhausie i nastąpiło to podczas jego nieudanego zdobycia. Ich oficjalne zgłoszenie śmieci nastąpiło dopiero 4 stycznia 1919 r. Natomiast wystawienie aktów zgonu 20 stycznia. Zgłoszenia zgonu dokonał lekarz Szpitala Powiatowego w Strzelnie dr Maksymilian Nickelmann. Z analizy aktu zgonu wynika, że powstaniec Czesław Plewiński zmarł 2 stycznia 1919 r. o godzinie 1100 po południu, czyli o 2300, w szpitalu. Zatem musiał zostać ciężko ranny i po opatrzeniu przez sanitariuszy i lekarzy - dostarczony do szpitala. Przeprowadzona tam operacja nie dała rezultatu i po kilku godzinach ranny zmarł. Ten fakt upewnia nas w tym, że walki o Strzelno rozpoczęły się, tak jak zeznali świadkowie po godz. 1300, a nie jak błędnie odczytano godzinę zgonu Plewińskiego, do południa przed godz. 1100. Powstańcy z kompani gnieźnieńsko-wrzesińskiej rozpoczęli bój o Vereinshaus - Dom Stowarzyszeń po południu 2 stycznia i zdobyli go po kilku godzinach zaciekłej walki oraz dzięki miejscowemu powstańcowi Wacławowi Wieczorkiewiczowi, który celnym rzutem granatem trafił w gniazdo tak, że karabin maszynowy umilkł. Zapewne w pobliżu szpitala musiał paść ranny drugi powstaniec, Stanisław Pachowiak. Jego również sanitariusze przenieśli do budynku szpitalnego, w którym to, pomimo troskliwej opieki lekarskiej, zmarł następnego dnia, tj. 3 stycznia. W jego akcie nie odnotowano godziny zgonu. Według relacji pani Latosińskiej, w korytarzu domu przed pastorówką (dzisiejszy nr 4), dwaj lekarze, dr Jakub Cieślewicz i dr Romuald Konkiewicz, jako lekarze domowi, nie związani ze szpitalem, udzielali pierwszej pomocy rannym oraz kierowali ciężko rannych do pobliskiego szpitala powiatowego.
Analizując akty zgonu dowiadujemy się, że obaj powstańcy byli mieszkańcami Gniezna. Czesław Plewiński urodził się 12 lipca 1886 r. w Powidzu w rodzinie Jana i Stanisławy, nieznanego nazwiska rodowego, Plewińskich. Był wyznania katolickiego i w chwili śmierci liczył sobie 32 lata. W Liście strat... został wymieniony, jako powstaniec późniejszego 59. pułku piechoty. Nieco więcej danych mamy o drugim powstańcu Stanisławie Pachowiaku. Urodził się on 1 maja 1896 r. w Gnieźnie w rodzinie Wojciecha i Magdaleny z domu Cieślewicz, Pachowiaków. Rodzice jego Wojciech ur. w 1850 r. i Magdalena ur. w 1856 r. zawarli związek małżeński w 1874 r. w kościele parafialnym p.w. Św. Andrzeja Apostoła w Kędzierzynie koło Niechanowa, a ślubu udzielił im ks. Teodor Neuman. Stanisław zapewne był najmłodszym dzieckiem w rodzinie Pachowiaków i zmarł w wyniku odniesionych ran w wieku 22 lat. Był wyznania katolickiego.
Bohaterskich powstańców upamiętniliśmy dopiero w ubiegłym roku stosownym obeliskiem. Ciała obojga, przed 91-ciu laty zostały przewiezione 20 stycznia 1919 r. do Gniezna. Tam też na cmentarzu katedralnym śś. Piotra i Pawła zostali pochowani w kwaterze powstańców wielkopolskich. Na ich mogiłach zostały umieszczone płyty nagrobne z danymi o spoczywających pod nimi bohaterami, którzy wyruszyli z pierwszej stolicy państwa Polan, by gdzieś tam na Kujawach, w Strzelnie złożyć ofiarę z życia. Sam pomnik Powstańców Wielkopolskich na gnieźnieńskim cmentarzu jest budowlą, jak i zarazem kompozycją architektoniczną, dość okazałą i godnie czci spoczywających tu bohaterów.
Epizod drugi
Opis drugiego epizodu zawarty został w liście przesłanym do Strzelna w styczniu 1997 r. List ten napisał były mieszkaniec naszego miasta profesor Kazimierz Kozłowski i skierował go na ręce Burmistrza Strzelna. List przeleżał kilka lat w biurku włodarza miasta i dopiero w 2000 roku dostała się w moje ręce. Wówczas też zapoznałem się z jego treścią. Koperta, poza sześciostronicowym listem zawierała również kilkanaście kopii różnych dokumentów potwierdzających drogę kombatancką Pana Kazimierza w okresie II wojny światowej, jak i pracy w zawodzie nauczycielskim. Co mnie zaintrygowało w tym liście, to opis wydarzeń, jakie miały miejsce w dniu 2 stycznia 1919 r. w Strzelnie. Na ile są one prawdziwe próbowałem sprawdzić u źródła, czyli u samego autora tegoż listu. Niestety, kiedy przedzwoniłem do miejsca jego zamieszkania, okazało się, że autor już nie żyje. List odłożyłem do teczki zatytułowanej „90. rocznica wybuchu Powstania Wielkopolskiego". Dopiero dwa lata temu sięgnąłem po niego, by go przeanalizować i wyłuskać wszystkie informacje związane z przebiegiem walk powstańczych jakie miały miejsce 2 stycznia 1919 r. w Strzelnie.
Zagłębiając się w lekturę listu wyczytałem, iż ojciec autora Antoni Kozłowski ur. 13 maja 1877 r. w Kamieńcu pow. mogileński był powstańcem wielkopolskim i brał czynny udział w wyzwoleniu Strzelna. Właśnie, co wrócił z wojny światowej - miał mundur, karabin i granat. By oddać wiarę tej opowieści, jaką przekazał Kazimierz Kozłowski, zacytuję ją w całości:
...w Strzelnie wybuchło powstanie. Porucznik Leon Ruczkowski [zapewne Pruczkowski lub Buczkowski - przyp. Słowianin], urodzony w Sławsku Wielkim, przyprowadził powstańców pod nasz dom [ul. Lipowa - przyp. Słowianin] i przekazał mojemu ojcu dowództwo powstania. Ojciec przyjął - wziął ręczny granat oraz karabin i wyszedł na ulicę, gdzie porucznik zameldował mu powstańców. Poszli w kierunku Rynku, gdzie Niemcy walczyli gromadnie. Rozbili Niemców, lecz oni bronili się nadal w kościele na Rynku obok pomnika Wilhelma I. Ojciec mój uderzył granatem w drzwi kościoła, które w następstwie wybuchu zostały rozbite.
Wówczas Niemcy wywiesili białe chorągwie i poddali się. Pomnik Wilhelma I obalono przy śpiewie hymnu polskiego oraz Roty. Po kilku godzinach wybiegłem z domu na spotkanie z powstańcami. Ojciec mój szedł na czele pochodu. Za pochodem ciągnięto pomnik, który został umieszczony w ogrodzie Magistratu przy ul. Lipowej. Szczęśliwie wróciliśmy do domu...
Na ile opowieść ta jest autentyczną, nie sposób stwierdzić. Samą wersję o usunięciu pomnika „Wilusia", jak go nazywali strzelnianie, należy uznać za autentyczną, gdyż podobną relację usłyszałem z ust woźnego magistrackiego Władysława Góreckiego. Jego opowieść kończyła się stwierdzeniem, że pomnik został później zakopany w ogrodzie magistrackim pod płotem, od strony ul. Świętego Andrzeja. Przypominam sobie również opowieść mego wujka Mariana Strzeleckiego, który z kolei relacjonując wspomnienie ciotki Wandy Siemianowskiej również wspominał o walkach w obrębie Rynku. Dopełnia tych relacji niech będzie przekaz prasowy zamieszczony w „Dzienniku Poznańskim", z którego to możemy się dowiedzieć, że: ...Pomnik cesarza Wilhelma obalono, zaprzężono doń parę koni i ciągnięto przez miasto. Reporter, który tą informację zamieścił, poinformował, iż wiadomość ta pochodzi z prasy niemieckojęzycznej. Czyli z relacji Niemców strzeleńskich, którzy donieśli również, że w wyniku walk o miasto zginęło 7 żołnierzy i powstańców oraz, że po obu stronach zostało 30 rannych. Tak więc musiały to być zacięte walki.
Zachodzi zatem pytanie czy walki powstańców na Rynku miały miejsce? Opisując swoje relacje z walk o Strzelno, Józef Rutkowski i Wojciech Driesen słowem o nich nie wspominają. Zważmy, że Kazimierz Kozłowski ur. 29 stycznia 1911 r. w Strzelnie pisząc list miał 86 lat, a wydarzenia które opisuje miały miejsce wówczas, gdy liczył on sobie niespełna 8 lat. Niemniej jednak utwierdza mnie w autentyczności tego opisu stwierdzenie dokonane przez autora, iż często w domu rodzinnym wspominano przeżycia wojenne i powstańcze ojca. Takie wspominki spowodowały, że te opowieści utkwiły głęboko w pamięci młodzieńca. Dla potwierdzenia tej niekwestionowanej pamięci, jest chociażby szczegół jaki on zapamiętał z powrotu ojca z frontu: ...Razu pewnego, idąc ze szkoły doczekałem się, że ojciec mój wrócił. Rzeczywiście zobaczyłem go przez drzwi, jak reperował zegarek - budzik - uśmiechnął się do mnie i przywitał... Dobrą pamięć autora potwierdzają inne opisy z dzieciństwa, które znajdują potwierdzenie w opisach miasta i wydarzeń z tego okresu, a dokonane na podstawie źródeł przez historyków i regionalistów.
Powyższa relacja rzuca nowe światło na przebieg wydarzeń związanych z wyzwalaniem Strzelna 2 stycznia 1919 r. spod jarzma pruskiego. Bo choć Niemcy nie spodziewali się uderzenia od północnej - inowrocławsko-rzadkwińskiej strony, to jednak musieli zabezpieczyć się przed okrążeniem miasta. Dlatego część swoich sił umieścili na tychże rogatkach. Kiedy grupa powstańców prowadzona przez porucznika Ruczkowskiego ze Sławska Wielkiego zbliżyła się do Strzelna, wówczas Niemcy umocnili się w obrębie Rynku i tam powstańcy z Antonim Kozłowskim podjęli z nimi walkę, pokonując ich ostatecznie.
Czy tak było? Nie sposób tego stwierdzić po tylu latach. Sama sylwetka autora listu wymaga oddzielnego opracowania. Jego biogram niebawem zostanie napisany w oparciu o bogaty materiał źródłowy, jaki załączył on do skreślonego przez siebie listu.
Epizod trzeci
Został on spisany przez mego wujka Mariana Strzeleckiego i pochodzi ze wspomnień jego ciotki Wandy Siemianowskiej, wielkiej patriotki, która była niepisaną przywódczynią kobiet strzeleńskich. Sama nazywała się kobietą pracującą i pochodziła z rodziny wielce patriotycznej. Ojciec jej, Mikołaj, już jako trzynastoletni uczeń gimnazjum trzemeszeńskiego wziął udział w wydarzeniach Wiosny Ludów 1848 r., za co został relegowany ze szkoły. Następnie uczestniczył w Powstaniu Styczniowym 1863 r., za co został skazany na dwa lata więzienia, odsiadując wyrok w berlińskim Moabicie. Matka, Michalina z Rygiewiczów, była łączniczką pomiędzy dworem szarlejskim a sztabem pułkownika Wincentego Raczkowskiego i lazaretem strzeleńskim w tymże powstaniu. Brat Wandy Józef, pisywał do strzeleńskiego „Nadgoplanina". Był kolegą szkolnym Jana Kasprowicza, bibliotekarzem w Fundacji Kórnickiej, praktykantem dziennikarskim w poznańskim „Orędowniku". Później związał się z Górnym Śląskiem, gdzie był redaktorem „Katolika", założył w Gliwicach „Głos Polski". Następnie przeniósł się do Krakowa, gdzie pracował w „Głosie Narodu" i w „Nowej Reformie"...
Siemianowscy zamieszkali w Strzelnie na początku lat dziewięćdziesiątych XIX w. Mikołaj nabył dom przy ul. Kościelnej, wprost wlotu w ulicę Szeroką. To usytuowanie ma związek z epizodem jaki przetrwał w pamięci rodziny i został opisany w biogramie Wandy Siemianowskiej, napisanym piórem Mariana Strzeleckiego - jej siostrzeńca. Ale zanim do niego dojdziemy warto wspomnieć o profesji pani Wandy. Otóż, była ona marszandką, jak wówczas określano modniarki-modystki, czyli osoby wytwarzające i handlujące galanterią damską. Prowadziła początkowo swój zakład w Runku, w miejscu dzisiejszej Apteki „Pod Orłem", a następnie w domu rodzinnym przy ul. Kościelnej 11 (obecnie nr 9). Wykształcona w poznańskim „Zakładzie dla Dziewcząt" posiadła sztukę kunsztownego haftu, a jej dusza artystyczna spowodowała, iż spod jej igły wychodziły prawdziwe dzieła sztuki. Jak cała rodzina, tak i pani Wanda była wielką patriotką, dlatego też jej dziełem szczególnym stała się znacznych rozmiarów forma haftowanego sztandaru - makaty, który wyszedł spod jej ręki tuż przed końcem 1918 r. Jak czytamy w jej biogramie, była to: praca wykonana jeszcze w okresie trwania zaboru z benedyktyńską cierpliwością i znawstwem, stanowiła jakby symbol miłości ku Ojczyźnie i niewzruszonej wiary w jej szybkie wyzwolenie. Na czerwonym, grubym aksamitnym suknie wyhaftowała dwustronnie orła białego z rozpostartymi na wzór godła, skrzydłami. Do pracy tej użyła najszlachetniejszego materiału, a wiec, srebrnych i złotych nici. Te ostatnie uwydatniły ostry dziób, koronę i szpony orła - symbolu wolnej Polski. W celu jego rychłego wyeksponowania, zamówiła w warsztacie stolarskim solidny dębowy drzewiec ze stosownymi mocowaniami.
Wiedziała, że zbliża się ten dzień, kiedy przyjdzie jej wywiesić swoje dzieło, w wyzwolonym z jarzma niewoli pruskiej, Strzelnie. A wiedziała to, gdyż z jednej strony podpowiadała jej o tym intuicja, zaś z drugiej - ogląd jaki posiadała na sytuacje w Poznańskiem, i to jako działaczka ruchu narodowo-wyzwoleńczego. Podczas wiecu 24 listopada 1918 r. poprzedzającego obrady Polskiego Sejmu Dzielnicowego, którego posiedzenie wyznaczono w Poznaniu na 3 grudnia 1918 r., poza sztandarem „Sokoła" wywieszono również flagi o barwach narodowych. Ale jej symbol przynależności narodowej nie był jeszcze gotowy. W tym też czasie dokonano wyboru posłów w poszczególnych powiatach Poznańskiego, Prus Zachodnich, Śląska i obczyzny. Powiat strzeleński reprezentowany był przez 11 przedstawicieli, w tym przez jedyną kobietę pracującą Wandę Siemianowską. Tak więc, jej świadomość rychłego odzyskania niepodległości była najbardziej dojrzałą.
I stało się 27 grudnia w Poznaniu wybuchło powstanie. Już 2 stycznia 1919 r. kompania gnieźnieńsko-wrzesińska dotarła do Strzelna i rozpoczęła szturm na miasto. Niemcy z Grenzschutzu umocnili się w budynku Vereinhausu. Zlokalizowane u wlotu ul. Szerokiej w Młyńską gniazdo karabinu maszynowego raziło w trzech kierunkach, w tym w ul. Kościelną. W polu rażenia znalazł się dom Wandy Siemianowskiej. Oto, relacja jaka została odnotowana, a którą to zdała po latach siostrzeńcowi pani Wanda.
Były to godziny popołudniowe, czwartek 2 stycznia 1919 r. Byłam na zapleczu sklepu, gdy nagle rozległ się terkot wystrzałów karabinowych. Niepokój, jaki dało się wyczuć w mieście, trwał już dopołudnia. Klienteli nie było, ale miałam zamówienia karnawałowe dlatego pracowałam na zapleczu. Gdy dotarły do mnie odgłosy walki, szybko zamknęłam sklep i pobiegłam do mieszkania, by sprawdzić czy wszystko pozamykane. W tym czasie kiedy dotarłam na piętro usłyszałam brzęk zbijanego szkła przeplatany świstem kul karabinowych. Uzmysłowiłam sobie, że wybuchło powstanie, i że Niemcy strzelają z okolic Vereinhausu. Kiedy po kilku godzinach wszystko ucichło zapaliłam świecę i zeszłam na dół. Poczułam jakiś dziwny chłód w pomieszczeniach sklepowych - świeca zgasła. Gdy ją zapaliłam ponownie oczom moim ukazało się okno wystawowe w kilku miejscach przestrzelone, a szyba popękana. Z lady sklepowej wystawały drzazgi, ślady po kulach karabinowych, a ich oszklenie było roztrzaskane. Pobiegłam na drugą stronę. W pokoju od ulicy powybijane były szyby. W ścianie naprzeciwko okien był podziurawiony tynk. Gdy pobiegłam na górę, było już ciemno, przez okno zauważyłam migające od strony Vereinhausu światła lamp naftowych. Szła grupa uzbrojonych i umundurowanych żołnierzy-powstańców głośno wiwatując, że miasto wolne, Grenzschutz przegnany i w części uwięziony. Jakaś siła pchnęła mnie do szafy, gdzie złożony w kostkę spoczywał, dopiero co ukończony sztandar z orłem. Gdy go wyciągnęłam usłyszałam pukanie do drzwi, to sąsiedzi przyszli sprawdzić czy nic mi się nie stało. Razem przypięliśmy sztandar do nowiutkiego drzewca. Młody sąsiad umocował drzewiec w środkowym oknie, a ja zeszłam na dół, by dopilnować zabezpieczenia powybijanych szyb. Przed domem zobaczyłam sporą grupę ludzi, którzy z zadartymi do góry głowami przyglądali się z lekka łopoczącemu na wietrze czerwonemu sztandarowi z białym orłem.
Był to jej orzeł, orzeł, który po raz pierwszy zatrzepotał skrzydłami wolności w oswobodzonym z jarzma niewoli Strzelnie. Sztandar wisiał tak jeszcze przez kilka dni, a ludność z miasta i okolic hurmem przychodziła pod dom przy ul Kościelnej 11, by podziwiać ten wspaniały symbol wolności. I tak już było przez cały okres międzywojenny. Orzeł pani Wandy towarzyszył wszystkim uroczystościom państwowym i kościelnym, wywieszany był z okazji świąt, uczestniczył w rocznicach, zjazdach i wizytach, jak chociażby tej jakże ważnej wizyty generała Józefa Hallera 6 czerwca 1937 r. Jego los dokonał się zimą na przełomie 1941 i 1942 r. Podczas grabieży zimowych okryć, futer i materiałów pościelowych, Niemcy zabrali z domu pani Haliny skrywanego również „Orła Białego" - sztandar zawinięty w inlet. Zimowe okrycia miały trafić na front wschodni. Podczas sortowania odkryto sztandar, jakże zdziwili się Niemcy, że w domu polskim zdołano przechować ten symbol polskości, pomimo drastycznych zakazów. (...)
Marian Przybylski - Słowianin
|