Tylko z braku czasu - bo piszę, piszę, piszę - zamieszczam poniższe fragmenty mego materiału roboczego dotyczącego Kościelskich, nie włączając się w dyskusję. Proszę przeanalizujcie, gdyż oparty ten materiał jest na pamiętnikach Kołaczkowskiego i raczej nie mylił się on w kwestii imion teściów swoich. Gdybyście natrafili na błędy, wybaczcie nie robiłem jeszcze korekty. A, co do genealogii potomków Sejmu Wielkiego mam wiele pytań o prawdziwość wielu danych. Kościelscy mi sie nie zgadzają. Może mam ja złe dane?
Przyjemnej lektury!
Spotkanie Klemensa Kołaczkowskiego z Kościelskimi z Kujaw, a właściwie z przedstawicielkami ich płci pięknej, po raz pierwszy miało miejsce w maju-czerwcu 1825 r. Wówczas to, po długiej przerwie, w Warszawie zwołany został trzeci sejm Królestwa Polskiego, na który przybył również car Aleksander I Romanow. Monarcha wygłosił mowę wstępną, a następnie przez cały miesiąc bawił w mieście. 13 czerwca uchwalono prawo sejmowe o utworzeniu Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego w Królestwie Polskim. Jednomyślnie zaopiniowane i przyjęte prawo, wywołało u cara wielkie zadowolenie, a co za tym idzie i przychylność wobec Polaków. W międzyczasie monarcha przyjmował na Zamku Królewskim, wydawał obiady, uczestniczył w wielkim balu zorganizowanym na jego cześć przez stany sejmowe, odbierał przeglądy i parady, odbywał wizyty oraz posłuchania różnych osób. W takich oto okolicznościach, audiencji i przyjęć, trzydziestodwuletni podpułkownik Klemens Kołaczkowski poznał panie Kościelskie. Jak do tego doszło opisuje po latach w swoich pamiętnikach. W czasie tychże obrad sejmowych przybyła z kujawskiego Szarleja do Warszawy pani Kunegunda Teresa z Rokitnickich Kościelska, żona dziedzica Szarleja wraz z przyległościami, Józefa Kościelskiego, starosty słońskiego. Towarzyszyła jej córka Michalina, jak się później okaże, przyszła żona gen. Klemensa Kołaczkowskiego. Jakiż panie miały interes, by właśnie w czasie obrad sejmowych i wizyty cara, bawić w Warszawie? Przecież mieszkały na Kujawach i to w części przyłączonej po pierwszym rozbiorze do państwa pruskiego, a więc, były poddanymi króla pruskiego. Czyżby do niego, potężnego cara, miały jakiś interes? Ależ oczywiście, gdyż jak się okazało pani Kunegunda Kościelska wyjednała sobie u monarchy prywatną audiencję, zaś córka była jedynie jej towarzyszką. Pani na Szarleju przybyła z petycją, rzekomo skreśloną ręką córki Michaliny, która, jak się okazuje, znała język rosyjski. Znała go także matka, Kunegunda, lecz nie tak biegle i tak kaligraficznie w piśmie, co córka. Zamiarem jej było osobiste oddanie do rąk cara, pisma tyczącego się spraw jej ojca, byłego generała [Józefa] Rokietnickiego - jak pisze w swoim pamiętniku Kołaczkowski. Studiując dalej pamiętnik Kołaczkowskiego znajdujemy sprecyzowaną przyczynę jej wizyty, a mianowicie miała ona prosić monarchę o pensję dożywotnią dla ojca. Tenże, w 1794 r. został uprowadzony z domu swego i osadzony w Kijowie, gdzie przez dwa lata był więziony. Kunegunda spodziewała się łaski carskiej, pisząc ręką córki, iż przez okoliczności czasowe i rozrzutność swoją własną mocno nadwerężył. Ta pensja stanowić miała jedyny środek utrzymania starganego na siłach starca. Czy pomyślną była audiencja, dziś nie jesteśmy w stanie tego ustalić. W każdym bądź razie, wizyta była pełna niespodzianek.
Wielce roztargnioną musiała być pani Kunegunda. Otóż, kiedy nastał czas wyznaczony dniem i godziną audiencji, wybiegła ona z hotelu z petycją owiniętą w koronkową chustkę i zasiadłszy w oczekującą na nią karecie udała się na zamek królewski, w którym rezydował imperator. U bram zauważyła, iż jest o kwadrans spóźniona. Zaś anonsowana przez szambelana, w drzwiach gabinetu carskiego spostrzegła, że petycję w powozie zostawiła. Informuje o swym roztargnieniu dworzanina, a ten nie mogąc się już wycofać, wprowadza ją do cara i dyskretnie wycofując się, wydaje polecenie adiutantowi, by ten pośpiesznie dostarczył petycję pozostawioną w powozie.
W tym czasie, Kościelska z uśmiechem na ustach zbliżyła się do imperatora, który mimo woli usłyszał, co ją spotkało i zaproponował jej, by zajęła miejsce na kanapie, sam zaś usiadł na krześle naprzeciwko niej. Aby rozładować atmosferę napięcia spowodowanego brakiem petycji, car rozpoczął konwersację, wypytując się przy tym o familię, o to jak spędza wieczory warszawskie, czyniąc to niezwykle delikatnie i uprzejmie. Rozmowa przebiegła w bardzo przyjaznej atmosferze uspokajającej gościa. Widząc, iż klimat audiencji rozluźnił nieco panią Kościelską, car począł wypytywać o cel wizyty. Dziedziczka z Szarleja zrelacjonowała mu prośbę ojczyma, a imperator obiecał jej, iż uczyni zadość ojczymowskim prośbom. W międzyczasie niepostrzeżenie dostarczono zawieruszoną petycję, którą po chwili car przyjął z jej rąk. Kiedy audiencja miała się ku końcowi i gospodarz zmierzał do ujęcia dłoni pani Kunegunda, czyniąc gest do jej ucałowania, ta nagle przypomniała sobie, że jej dama do towarzystwa, pani Czamańska, dla elegancji stroju przyszyła kilkoma fastrygami koronkowe rękawiczki do rękawa sukni. Kilkakrotnie szarpnęła prawą rękawiczkę, lecz ta nie ustąpiła i nadal trzymała się rękawa. Widząc to, car pochwycił jej dłoń próbując jej pomóc. Silny męski ruch spowodował, iż zamiast całej rękawiczki w dłoni najjaśniejszego pana pozostał oderwany od niej palec. Car obrócił całe zdarzenie w żart, owijając sobie w dowód tryumfu strzępek rękawiczki wokół swego palca. Ten zgoła wesoły finał audiencji pani Kościelskiej u imperatora Rosji zakończył się ucałowaniem jej dłoni i grzecznymi słowami pożegnania. W krótkim też czasie, pani Kunegunda wraz z Michaliną otrzymały zaproszenie do wzięcia udziału w obiedzie, wystawionym przez najjaśniejszego pana cara Aleksandra I Romanowa na Zamku Królewskim w Warszawie. Podczas niego, nastąpiło oficjalne przedstawienie podpułkownika Kołaczkowskiego paniom Kościelskim. Jak wspominał po latach, uczuł wówczas pierwszy napad febry, który zmusił go do pozostania w domu i opuszczenia licznych uroczystości dworskich. Nie mógł przeto, zbyt wiele korzystać z bytności pań Kościelskich w Warszawie. Niemniej jednak złożył im wizytę i to tuż przed jednym z bali, które wypełniały im czas pobytu w stolicy Królestwa. Zastał wówczas pannę Michalinę przybraną w suknię balową, gotową do wyjścia. Ubrana była niezwykle strojnie, do tego gustownie i bez zbędnej przesady. Kołaczkowski z wielkim żalem zauważył, że panna była cierpiącą podobnie, jak podczas spotkania na obiedzie u cara.
***
Kościelski zaliczany był do jednego z najmajętniejszych, najznamienitszych i najznaczniejszych szlachciców w powiecie inowrocławskim. Jego majątek był wystarczającym na wszelkie potrzeby familii. Skąpił grosza, gdy chodziło o nieuzasadnione, według niego, wydatki. Nie szczędził, by zaprezentować się jako majętny człowiek, czy podkreślić swoją pozycję i godność. Lubił przebywać w towarzystwie wesołym, w którym prym wiodła młodzież. Dzieląc z nią zabawy, nie ustępował jej w kondycji. Co zaś tyczy się parady, z dumą nosił na piersiach Order Orła Białego i uwielbiał swój tytuł szambelański. Nie znosił przytyków ujmujących mu tych godności. Co zaś tyczy kondycji dzierżonych przez pana Józefa Kościelskiego, majątków ziemskich, to Kołaczkowski uznawał je za najgorzej, jak tylko można sobie wyobrazić, zagospodarowane. Oto opis jakiego wówczas dokonał: Majątek pana Kościelskiego do najznaczniejszych w powiecie Inowrocławskim należał, lecz był najgorzej, jak tylko można, zagospodarowany. Składał się z dóbr Szarlej nad Gopłem, z ładnym dębowym gajem i z małym folwarkiem Ostrowem, na półwyspie Gopła, z rozległymi pastwiskami i łąkami; dalej z czterech folwarków: Witowo, Góra, Dulsk i Dziennice. Wszystkie te folwarki leżały w ziemi dobrej, urodzajnej, lecz potrzebowały wielkiego nakładu w inwentarzach żywych i martwych, w budynkach i łąkach, jeżeli areał odpowiadający rozległości miałby przynosić znaczniejsze dochody. Na przeciwnym brzegu Gopła, po bracie staroście, Antonim, zmarłym w roku 1828, odziedziczył dobra Bożejewice z Żernikami, z obszarem 3,700 morgów, w najlepszej pszennej ziemi, nie licząc w to gruntów włościańskich do 700 morgów. Lecz i te, a szczególnie Żerniki, równie zaniedbane były, jak i pierwsze. Budynki były niedostateczne, niektórych brakło zupełnie, inwentarze liche, kultura najnędzniejsza. Nie było z czego się chełpić, bo gospodarstwo zamiast 25,000 talarów rocznego dochodu w dobrem ręku, zaledwie 10,000 przynosiło. Nie miał wprawdzie pan Kościelski żadnych innych długów, prócz 25,000 talarów na Szarleju i 16,666 talarów na Bożejewicach, lecz za to posiadał w pularesie 30,000 talarów w papierach i z tego powodu miał się za wielkiego finansistę. „Wy wielcy gospodarze z waszymi pięknymi budynkami inwentarzami i owcami nie macie pieniędzy, ja zaś nie gospodarz po waszemu, mam gotówkę, a wy długi” - często tak mawiał do sąsiadów, nie przewidując, iż tak źle zagospodarowany majątek, gdy w ręce 8 dzieci przejdzie, wkrótce zmarnowany zostanie.
Kiedy przyszło mu odnieść się do przyszłej teściowej, samej pani Kościelskiej, powiedział: Co do pani Kościelskiej, musiałbym nazwać się niewdzięcznym, gdybym miał zapomnieć, z jaką przychylnością wspierała moje zamiary i pomogła mi zwyciężyć wszelkie trudności, które mnie na wstępie ze strony męża spotkały. Zaś wspominając jej sławę sprzed lat raczył odnotować, że: pani Kościelska do najpiękniejszych osób swego czasu należała i towarzystw warszawskich była ozdobą. Słynęła z wyszukanego gustu w strojach oraz z wdzięku i dowcipu. Tymi cechami zaskarbiła siebie w oczach pana Kościelskiego, który liczył sobie wówczas blisko 50 lat. Poczynił więc starania o jej rękę, a że majętnym był, otrzymał w niedługim czasie zgodę. Familia państwa Kościelskich składała się z 4 córek i z 4 synów. Według starszeństwa byli to: Michalina, Ludwik, Amelia, Artur, Józefa, August, Natalia i Władysław. Najstarsza Michalina liczyła 23 lat. Najmłodszy Władysław lat 11. Trzy młodsze córki znajdowały się pod dozorem guwernantki, rodowitej Szwajcarki, panny Calame z Genewy. Jak zauważył Kołaczkowski, była ona osobą dość dobrze przygotowaną do pełnienia swej roli, lecz kobietą egzaltowaną i kapryśną. Synowie młodsi, August i Władysław, powierzeni byli podrzędnemu bakałarzowi, którego zadanie edukacyjne ograniczało się do nauczenia ich, pisania, czytania i liczenia. Starszy syn, Ludwik, nadzieja i ulubieniec ojca, zresztą podobnie, jak Michalina matki, odbywszy w Poznaniu bardzo powierzchownie niektóre klasy gimnazjum i niespełna rok wysłu¬żywszy w wojsku pruskim, kontynuował naukę w szkole agronomicznej (w Meglinie, pod zarządem Thaera?). Drugi brat, Artur, kończył sekundę w Poznaniu. Nawiązując do wyrażenia zgody Kościelskiego na ślub córki Michaliny z podpułkownikiem Kołaczkowskim, należałoby wrócić do misji, jaką mieli spełnić przyjaciele konkurenta: generał Słubicki i pan Sokołowski. Ci po długich uporczywych rokowaniach w końcu wymogli na panu teściu wyznaczenie ostatecznego terminu, który ustalono na dzień 21 kwietnia 1830 r. Otrzymawszy takie zapewnienie, podpułkownik Kołaczkowski przyspieszył urządzanie warszawskiego domu pod potrzeby małżeńskie. W tym celu przyjął służących, kucharkę i postarawszy się o pozwolenie władzy zwierzchniej, o tzw. indult, w połowie kwietnia, udał się na Kujawy. Była wiosna, roztopy spowodowały, że drogi stały się trudno przejezdne. Pomimo tych niedogodności dotarł do Szarleja. Rodzice jego wraz z zaproszonymi na ślub siostrami, przybyli wkrótce po nim.
Uroczystość zaślubin odbyła się 21 kwietnia 1830 r. o godz. 1500. Ceremonii tej dokonał w kościele parafialnym w Górze kanonik kapituły włocławskiej, ksiądz Jasiński, brat później poległego pod Pragą generała Jasińskiego. Tuż przed uroczystościami, panna młoda została oficjalnie wpisana do ksiąg metrykalnych, jako osoba ochrzczona, gdyż jej chrzest z wody został przeprowadzony tuż po urodzeniu, bez dokonania stosownego wpisu w księgach. Tak więc dopełniono jedynie formalności niezbędnych do zawarcia ślubu kościelnego. Pan Sokołowski i pani baronowa Emma von Schwanenfeld z Kobylnik pod Kruszwicą (siostra dziedzica Markowic Arnolda von Wilamowitz-Moellendorffa), zastępowali rodziców chrzestnych. Spędziwszy kilka dni po ślubie w dworze w Szarleju, Kołaczkowski zaczął myśleć o powrocie do Warszawy, tym razem już w towarzystwie swej żony, Michaliny z Kościelskich. W końcu kwietnia rodzice żony odprowadzili młodych do Skulska, skąd w towarzystwie pana Sokołowskiego wyruszyli do Warszawy. Opuszczenie po raz pierwszy domu rodzinnego i pozostawienie rodziców i rodzeństwa, było ciężką próbą dla Michaliny. Tęsknotę miało wypełnić wielkomiejskie życie Michaliny. Ale póki co, na pożegnanie wylano morze łez, a przy tym wypowiedziano mnóstwo życzeń dla szczęścia na jej nowej drodze życia. Pożegnanie, ze strony matki szczególnie, było rozdzierające. Po tylu latach wspólnego życia, jak to wyraził Kołaczkowski: z jednymi myślami, z jednymi sekretami, z jednymi zwyczajami, w sympatii niczym nie przyćmionej, której przykładu nie widziałem jeszcze, nie mogła się przyuczyć do myśli osobnego domowego życia, i zapominając, że ma jeszcze 3 córki, myślą i sercem goniła tylko za ulubioną swoją Michasią, snując rozmaite plany najprędszego połączenia się z nią. Gdy godzina rozstania nadeszła, młodzi odebrali błogosławieństwo rodziców i puścili się przez Kutno do Warszawy, dokąd pani Kościelska wkrótce przybyć także obiecała. Po przybyciu na miejsce taki oto opis pierwszego wrażenia nowej pani domu pozostawił Kołaczkowski: Zastaliśmy nasze mieszkanie w jak najlepszym porządku, ludzi gotowych do naszej usługi, pokoje ogrzane i oświecone, herbatę zastawioną. Spodziewałem się sprawić żonie przyjemne wrażenie pierwszym takim wstępem do własnego domu. Lecz ją widok ten mało zająć potrafił, tęsknota za matką wszystkie inne wrażenia przemogła. Nazajutrz, pan podpułkownik zameldował się osobiście u Wielkiego Księcia raportując powrót i gotowość objęcia służby.
***
Państwo Kołaczkowscy zamieszkali w Poznaniu. Oczywiście często udawali się na Kujawy do Szarleja, Bożejewic, Sławska Wielkiego i Żernik. Tę ostatnią miejscowość generał odwiedzał z racji kontroli majętności, którą w wianie wniosła mu małżonka. 16 października 1834 r. urodziła się im córeczka, której na chrzcie w kościele Św. Marcina w Poznaniu nadano imiona Zofia Konstancja Amelia. Niestety po niedługim czasie, 10 lipca 1834 r. dziecko zmarło. Kolejny cios dotknął generałostwo Kołaczkowskich 22 kwietnia 1841 r. Wówczas to w wieku jednego roku pięciu miesięcy i 21 dni zmarł ich synek Stanisław. Kołaczkowscy mieli jedyną córkę Józefę, która odziedziczyła po matce Żerniki. Później Józefa z Kołaczkowskich wraz z małżonkiem Zygmuntem Bardzińskim, otrzymane w wianie po generałostwie, Żernik sprzedała. Nastąpiło to zaraz po 1867 r., gdyż jak można było wyczytać z anonsu zawartego w „Wiadomościach z inowrocławskiego”, istniała wówczas obawa, że wieś Żarniki, własność niegdyś generała Kołaczkowskiego a dziś jego zięcia Bardzińskiego, przejdzie w ręce innoplemieńcze. Właściciel był zmuszony sprzedać areał 1025 mórg wybornej ziemi wycenionej na 70 tys. talarów. Co niezwykle ważnym było, to to, że do wsi tej przypisany był głos stanowiący przewagę nad połową głosów w wyborach z tego terenu do sejmu w Berlinie. W końcu wieś nabył Żyd Samuel Hirsch i w kilkanaście lat później w 1880 r. nabył ją (1700 mórg) od Żyda właściciel Kościelca, Adolf Poniński. Nazywano już wówczas wieś i dominium, Schönwerth. W końcu majątek dostał się w 1891 r. w ręce niemieckiego właściciela pobliskich Markowic, Hugona Wilamowitza-Moellendorff, prezesa prowincji poznańskiej.
Marian Przybyski - Słowianin, tekst poprawiony
Ostatnio edytowano 30 lis 2009, 19:38 przez Słowianin, łącznie edytowano 1 raz
|