Witam,
Na ponad rok przed śmiercią odwiedziłem p.Brasse w towarzystwie p. Jerzego Klistały, autora wielu książek o martyrologii Polaków w niemieckich obozach koncentracyjnych. Pan Brasse chętnie i długo odpowiadał na nasze pytania. Mnie interesowała m.innymi sprawa dostępu do pożywienia pomocnika p.Brasse p. Józefa Pysza z Bielska-Białej. Tenże p. Józef uratował mojemu Ojcu życie dokarmiając go przez 2 tygodnie po przebytym tyfusie.
Okazało się, że grupa fotograficzna dostawała z kuchni każdego dnia resztki z kotła i aby tego nie marnować dokarmiano nimi znajomych i/lub krajanów mniej lub bardziej przypadkowo spotkanych w obozie. Takim przypadkowo spotkanym okazał się właśnie mój Ojciec.
Na stronie
http://041940.pl/gehenna-obozowa/ankiet ... -i-1974/4/ relacja Ojca a poniżej jej fragment.
"
Józek Pysz nr 1420Jak go poznałem? Wyszedłem z tyfusu, z bloku 20, w dniu w którym auta ciężarowe wywiozły do gazu wszystkich tam się znajdujących. A więc był to rok 1942, koniec sierpnia czy września. Zdążam po apelu wieczornym na „przydziałowy” blok 15. Idąc pilnuję krawężnika, boć przecież „uciekłem” z bloku w gorączce i to wysokiej. Mnie się wydaje, że idę prosto, a tu na jezdni stoi sobie taki sobie „pągiel”. Młody chłopak w czysto wypranym mundurze, twarz pociągła, a oczy nawet roześmiane. I do mnie: gdzieś się upił, bo tak się kiwasz, ty stary. Oj, to mnie „wkurzyło”, szczególnie ten „stary”. No i po łacinie, tak jak umiałem jeszcze obracać językiem, obdarzyłem go nawet obficie. Ale z tego wszystkiego wyszło, że idę z tyfusu i że pochodzę z Bielska. Na to ten młodzieniec z filuternymi oczkami rzekł: ja też jestem z Bielska. A żeś z tyfusu – przychodź codziennie po apelu pod blok 24 i tam dam ci michę zupy. No i codziennie stałem pod blokiem, a Józek Pysz wynosił mi miskę galaretowatej zupy. To trwało 2 tygodnie. Po tym czasie Józek rzekł: jesteś już silny. Ja mam teraz innego bielszczanina do poratowania. I tak zaczęła się przyjaźń, bo Jurek Pysz okazał się chłopakiem „równym” i bardzo przyjemnym. Pracował u fotografów. Stąd nie musiał jadać obozowej zupy. Spotykaliśmy się w obozie i odbywaliśmy rozmowy. Łączyło nas oczywiście „Bielsko”. Był przez cały czas pobytu w obozie bardzo grzeczny, miły i można go było bardzo polubić. Odwzajemniałem się równą szczerością i przyjaźnią. Rewanżu materialnego z mej strony nie potrzebował, zresztą ja nie miałem się czym rewanżować."
pozdrawiam
Zbyszek