Trulling – Trląg i wikingowe bóstwo z Jankowa
Swego czasu pisałem w jednej z regionalnych gazet i na stronie "Korzenie.org" o Trlągu, miejscowości położonej w gminie Janikowo powiat inowrocławski. Wywodząc etymologicznie nazwę tej miejscowości oparłem się w pewnej części o hipotezę wysnutą przez Ryszarda Derezińskiego. Według Derezińskiego nazwa miejscowości i części Jeziora Pakoskiego zwanej ‘Trląg’ należy do przedsłowiańskiej warstwy nazewniczej i posiada etymologię germańską. I tak Trląg - Tru(l)ling, inaczej ‘Woda’, ‘Jezioro’, ‘Trolli’. Jak pisze on dalej: „nazwa ta znajduje się na terenie, który u schyłku starożytności zamieszkany był przez ludy kultury wielbarskiej. Kultura ta obejmowała zapewne rozmaite plemiona, mówiące wieloma językami (nie był to na pewno lud homogeniczny), ale prawdopodobnie dominującym elementem etnicznym kultury wielbarskiej byli - przybyli w początkach naszej ery ze Skandynawii, z dzisiejszej Szwecji - Goci i Gepidzi, którzy na terenie dzisiejszych Kaszub, Kujaw, Ziemi Warmińskiej i częściowo Mazur zadomowili się na wiele stuleci - prawdopodobnie aż do czasu przybycia tam kolejnych gości-osadników, czyli Słowian”.
Być może - a to już moje domniemanie - że to nieco późniejsi potomkowie skandynawskich osadników, a więc Wikingowie, zatrzymali się na jakiś czas nad Jeziorem Pakoskim, gdzieś na wysokości Trląga i Rzadkwina. Ta druga miejscowość zapisana po raz pierwszy w formie ‘Rodequino’, zdaje się też nawiązywać do przedsłowiańskiej warstwy nazewniczej i posiada etymologię germańską. Co oznacza to słowo składające się tak właściwie z dwóch członów? Pierwszy: ‘Rode’ - najpewniej ma związek z germańskim słowem ‘roden’ i znaczy tyle, co polskie – ‘karczować’, ‘karczowisko’. Drugi: ‘quino’ - zapewne odnosi się do łacińskiego liczebnika, ‘quintus’, czyli polskiego – ‘pięć’. Tak więc, ‘Rodequino’ to kompilacja tych dwóch słów i w wolnym tłumaczeniu może oznaczać tyle samo, co ‘pięć karczowisk’ lub ‘piąte karczowisko’. W tym miejscu można postawić pytanie: Skoro nazwę miejscową Trląg wywodzimy z języka Germanów, a takimi byli przecież Wikingowie, to dlaczego nie odnieść do ich języka nazwy Rzadkwin. Dalej, skoro już kontynuujemy ten ślad, to czemu by nie przypisać głowy z Jankowa Wikingom - znaleziona w 1889 r. Toć to samo jezioro, ten sam obszar kulturowy i, co by nie powiedzieć, trop ten może być właściwym. Wikingowie w okolicach Strzelna i Pakości: czemu nie. Pamiętać należy, że onegdaj to jezioro miało lustro wodne o kilka metrów wyższe, było bardziej spławne i łączyło się ciągiem rzecznym z Bałtykiem. Długie łodzie Wikingów na Jeziorze Pakoskim, arcyciekawa hipoteza i do tego znajdująca swoje uzasadnienie.
Długo by zastanawiać się: dlaczego tak ważne odkrycie, jak drewniana głowa z Jankowa, a tak mało o niej wiadomo? Dla wytrawnego regionalisty temat ze wszech miar intrygujący. Na próżno poszukiwać by nam przyszło po polskiej literaturze fachowej wyczerpujących informacji o tajemniczej głowie z Jankowa. Nic o niej nie piszą w podręcznikowej wręcz „Historii pierwotnej społeczeństw Kujaw”, Aleksandra Cofta-Broniewska i Aleksander Kośko. A przecież jej podobizną przyozdobił wydawca Jasienicowego „Słowiańskiego rodowodu” pierwszą stronę okładki tego dzieła. Mało tego, przed ponad ćwierć wiekiem Janusz Wysocki, projektując okładkę do „Kolebki Siemowita” Janusza Roszko, również umieścił podobiznę jankowskiego bóstwa na niemalże całej stronie tytułowej tejże książki. Co więcej, sam Roszko przybliża nam dzieje tegoż znaleziska. Ani słowem nie wspominają tego znaleziska autorzy „Małego słownika kultury dawnych Słowian”. I tak by można było wymieniać i zastanawiać się, dlaczego, dlaczego?? Tymczasem pies jest pogrzebany w tym, że pewien niemiecki historyk autorstwo rzeźby tej przypisuje Wikingom. Wszystko zaczęło się wiosną 1889 r., czyli blisko 120 lat temu. W tym roku będziemy obchodzić okrągłą rocznicę tego znaleziska. Otóż ówczesny właściciel Jankowa (W 1865 r. Albert Heppner - właściciel; w 1906 r. i 1924 r. Paul Sturssberg majorat; 1924 r Fritz Rheinbaben - właściciel, a w czasie II wojny światowej baronowa Rheinbaben), dziedzic neogotyckiego pałacu kazał swemu rządcy Pahlkemu uporządkować teren wyspy, wchodzącej w obręb parku dworskiego. Miano do niej pływać romantyczną gondolą. Dziedzic kazał wyspę obsadzić ozdobnymi egzotycznymi drzewami. Na wyspie w trakcie kopania odnalazł skorupy ceramiki, przęśliki, dziwnego kształtu kawałki drewna. Na samym brzegu odkopał tajemnicze pale oraz drewnianą głowę, wcale nie monumentalnych rozmiarów, jak chciałoby się zdawać, mniejszą od głowy dorosłego człowieka. Miała tylko kawałeczek szyi i w spodzie otwór do osadzania na słupie. Pan Pahlke, jak na prywatnego oficjalistę przystało, sporządził bardzo dokładny raport o tym, co znalazł. Ówczesne władze nie wykazały należytego zrozumienia dla odkrytego skarbu. Ten z kolei napisał list do niemieckiego towarzystwa historycznego w Poznaniu (Historische Geselscheft für die Provinz Posen), do którego dołączył stosowną dokumentację znaleziska. List nosił datę 5 kwietnia 1889 r. Głowa dostała się do Muzeum Archeologicznego w Poznaniu, z którego, w czasie okupacji, ukradli ją Niemcy. W Polsce pozostała jej kopia. Ale w międzyczasie archeolog-historyk niemiecki Kurt Langenheim poddał głowę badaniom i wysnuł tezę, iż głowa ta jest rzeźbą Wikingów, lub, że została wyrzeźbiona przez skandynawskiego artystę. Całość swych badań opublikował w wydanym w Poznaniu w 1944 r. roczniku prahistorii. Artykuł ten nosi tytuł „Der Kopf von Adolfinenhof Kreis Mogilno, eine Wikingische Holzplastik”. Co tłumaczy się, że artykuł traktuje o głowie z Jankowa, drewnianej rzeźbie Wikingów. Jak twierdzą niektórzy historycy, artykuł Kurta Langenheima był kompletną bzdurą - 1980 r. Choć sam Langenheim uważany był za specjalistę w zakresie problematyki Wikingów. A co państwo sądzicie? Czy możliwe jest to, by to Wikingowie pozostawili po sobie rzeźbę? Kurt Langenheim, urodził się 21.01.1903 r. w Redingsdorf k. Eutin /Schlezwig-Holstein, zm. 18.09.1990 r. w Wandelstein k. Norynbergi. Archeolog wrocławski. W latach 1938-1945 dyrektor Zachodniopruskiego Muzeum Prowincjonalnego w Gdańsku.
Dziś chcąc mówić cokolwiek o głowie z Jankowa, to należy wstrzymać się do czasu odnalezienia oryginału. Śmiem twierdzić, że dopóki nie odnajdziemy jej, to dopóty nie ma co prowadzić sporów. Otóż osobą, która ją dogłębnie przebadała był nie kto inny, jak sam znawca dziejów Wikingów, Kurt Langenheim. Jemu samemu przypisano, iż to on ukradł głowę z Jankowa, z muzeum poznańskiego i wywiózł ją gdzieś w głąb Niemiec. W każdym bądź razie głowa przepadła. A gdyby była? Żaden problem potraktować jej ułamek metodą aktywnego węgla, tzw. C-14 i sprawa, by się wyjaśniła. Wówczas moglibyśmy powiedzieć, że pochodziła z okresu kiedy w Jankowie funkcjonował gród łużycki, czyli sprzed dwóch i pół tysiąca lat. Przetrwała do czasów Mieszka I, i została strącona w otchłań wodną z posągu słowiańskiego bóstwa. A może była to głowa należąca do rzeźby Jezusa Chrystusa, wówczas należałoby szukać pozostałości jakiegoś kościoła, oczywiście po X w. Teoria, jakoby była ona dziełem jakiegoś skandynawskiego twórcy, też ma coś tajemniczego w sobie. Dlatego też nie można traktować artykułu Kurta Langenheima z 1944 r. jako kompletnej bzdury. Przecież naukowiec ten uznany jest za znawcę tematki ludzi z długimi łodziami.
Skoro Wikingowie pływali sobie po Gople to czemu nie mieliby pływać po Jeziorze Pakoskim?
Ale namieszałem!
Marian
|