Może pytanie w tym gremium lekko niestosowne, ale ja z jedną gałęzią mojej rodziny zaczynam się gubić w myśl zasady, im dalej w las... . O ile z trzema rodami nie miałam żadnego problemu, tak w ostatniej gałęzi nie widać końca, a osób przybywa. Jeśli rodzina była w miarę osiadła, powiedzmy w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, to żaden kłopot. Ja mam ten problem, że moi są porozrzucani w promieniu 150 kilometrów w różnych kierunkach i to już od przełomu XVIII/XIX wieku. I nie sposób odnaleźć kto jest kto. Zaczynam mieć wątpliwości czy nie występuje tu tylko zbieżność nazwisk, bo przecież nie sposób każdego sprawdzić. Jak sobie radzicie w takich sytuacjach, czy pozostajecie tylko na liniach prostych? Wydaje mi się, że jest to najwłaściwsze wyjście. Znalazłam się w impasie, kiedy jeden z moich "pra" nie znał imion swoich dziadków, o czym już kilka miesięcy temu napisałam. W takiej sytuacji trudno dociec z jakiej strony był ów nieznany dziadek, jeśli możliwości tak wiele. Jedyną przesłanką są zapamiętane niezbyt częste wizyty jednego z kuzynów mojej mamy, którego pradziadek w prostej linii wywodził się rodzinnego gniazda pod Chełmnem, co udało mi się łatwo sprawdzić. Paradoksalnie o Nim wiem całkiem sporo, a o swoim pradziadku -nic. Dopasować jednak mojego prapradziadka przy tak dużej ilości rodzących się wówczas dzieci nie sposób, nawet Jego data urodzenia może być tylko hipotetyczna. Pomimo dziesiątek godzin spędzonych nad wertowaniem ksiąg, odpowiedzi brak, bo za dużo niewiadomych. Spotkaliście się w Waszych poszukiwaniach z podobną sytuacją?
_________________ -------------------------- Pozdrawiam, Danka
|